Promienie miłosierdzia - Samarytanin

 

Miłosierny samarytanin

Program 12 kroków w interpretacji chrześcijańskiej bywa nazywany kursem miłosierdzia. Chodzi tu o kilkunastomiesięczne warsztaty o nazwie „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” prowadzone na początku przez protestantów w USA, później w Niemczech.[1] Od 2008 r. warsztaty te prowadzone są również w Polsce m.in. przez Pallotynów w Warszawie i jezuitów w Krakowie. Podręcznik do wspomnianych warsztatów przetłumaczył z języka niemieckiego i zaadaptował ks. dr hab. Romuald Jaworski, psycholog, psychoterapeuta, superwizor.[2] Poszukiwał on programu terapii a jednocześnie formacji.[3]„Kurs miłosierdzia” kojarzy mi się z ogłoszonym 8.12.2015 r. przez papieża Franciszka Nadzwyczajnym Jubileuszem Miłosierdzia. Jubileusz ten ogłoszony został z okazji pięćdziesiątej rocznicy zakończenia Soboru Watykańskiego II. Swoistą biblijną ikoną tego soboru była przypowieść o miłosiernym samarytaninie.[4]

Pan Jezus opowiedział tę przypowieść, w trakcie rozmowy z uczonym w prawie, który zapytał Go podchwytliwie, co ma czynić, aby otrzymać życie wieczne. Wtedy Jezus odpowiedział pytaniem na pytanie odwołując się do jego znajomości prawa. Otrzymał odpowiedź, iż aby być zbawionym należy realizować w swoim życiu przykazanie miłości Boga i bliźniego. Wtedy uczony zapytał, kto jest jego bliźnim. Dla Żydów, bliźnimi byli zasadniczo jedynie inni Izraelici. Jezus poszerzył tę perspektywę opowiadając przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Nazwa samarytanie określała mieszkańców Samarii. Było to miasto i górzysty region w środkowej Palestynie. Swoją nazwę bierze od miasta Samaria powstałego w IX w. p. Chr. Była to stolica państwa północnego, które powstało po podziale państwa Izraelskiego na dwie części w X w. po śmierci króla Salomona. Mieszkańcami Samarii byli Żydzi częściowo wysiedleni przez Asyryjczyków po zdobyciu miasta w 722 r. p. Chr. Na to miejsce sprowadzono kolonistów z Mezopotamii, którzy wymieszali się z Izraelitami tworząc nową społeczność etniczną. Kiedy izraelici wrócili z wygnania po edykcie króla Cyrusa w 539 r, nie dopuścili Samarytan do prac przy odbudowie świątyni w Jerozolimie, gdyż uważali ich za nieczystych. Wtedy samarytanie wybudowali własną świątynię na górze Garizim, tworząc odrębną wspólnotę religijną. Z ksiąg natchnionych uznawali jedynie pięcioksiąg. Żydzi gardzili Samarytanami i nienawidzili ich z resztą z wzajemnością. Nazwanie kogoś „Samarytaninem” było obelgą.[5]

Tymczasem to właśnie Samarytanin ulitował się nad pobitym Żydem, wrogiem jego narodu, który wpadł w ręce bandytów, został obrabowany, pobity i leżał na skraju drogi ledwie żywy. Jego rodacy, kapłan i lewita przeszli koło niego obojętnie, nie udzielając mu pomocy. Prawdopodobnie bali się zaciągnięcia nieczystości rytualnej, gdyby dotknęli trupa, a pobity, mógł być martwy. Obciążeni tą nieczystością nie mogliby wejść do świątyni by służyć Bogu. Nie wykluczone, że właśnie zmierzali do świątyni w Jerozolimie. Natomiast samarytanin ujrzał w nim człowieka potrzebującego, ulitował się nad nim, podszedł do niego, pochyli się i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem. Potem wsadził go na swoje juczne zwierzę, zawiózł do gospody i opiekował się nim. Nazajutrz wyjął dwa denary, dał gospodarzowi gospody i poprosił, aby się nim zajął. Obiecał też zapłacić, gdyby opieka ta wymagała większych wydatków, niż suma którą ofiarował gospodarzowi. W podsumowaniu przypowieści bliźnim okazuje się ten, który okazuje miłosierdzie (Por. Łk 10,30-37).

Według Ks. Bpa G. Rysia w najstarszej interpretacji Kościoła, tym samarytaninem jest sam Chrystus, który ulitował się nad obrabowaną i pobitą ludzkością. Bandytami są szatan, świat i ciało, które okradają ludzi z łaski, życia Bożego i ranią przez grzech, nałogi. Szatan sprawia wręcz, że ludzie przez uwikłanie w grzechy i uzależnienia, stają się niewolnikami.[6]

Natomiast Jezus jest Tym, wyzwala ludzkość z niewoli szatana, grzechów, nałogów, śmierci, przez swoje słowo, znaki, a przede wszystkim mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Syn Boży opatruje i leczy nasze rany, przekazując zranionych, chorych, ludzi wspólnocie Kościoła, którego symbolizuje gospoda. To z kolei kojarzy mi się ze słowami papieża Franciszka, który wielokrotnie nazywał Kościół szpitalem polowym. "W obliczu tak wielu potrzeb duszpasterskich, tak wielu próśb ze strony kobiet i mężczyzn, grozi nam, że się przestraszymy, zamkniemy się w sobie w postawie lęku i obrony. I stąd bierze się również pokusa samowystarczalności i klerykalizmu, ograniczenia wiary do reguł i instrukcji, tak jak to czynili uczeni w Piśmie i faryzeusze w czasach Jezusa. Wszystko będzie dla nas jasne, uporządkowane, ale lud wierzących i poszukujących nadal będzie głodny i spragniony Boga. Powiedziałem już kilka razy, że Kościół wydaje się być szpitalem polowym. Tak wielu jest ludzi zranionych, którzy proszą nas o bliskość. Proszą o to samo, o co prosili Jezusa. Ale zachowując postawę uczonych w Piśmie czy faryzeuszów nigdy nie damy świadectwa bliskości" - mówił papież.[7]